OFOP blog: Na co się oburzać? autor: Piotr Frączak

Przeczytałem, nie bez przyjemności, “Czas oburzenia” Hessel’a. To co zrobiło na mnie wrażenie, to pomost jaki zrobił pomiędzy ruchem oporu a czasami dzisiejszymi. Wizja tego jaki miał być świat po II wojnie światowej zderzona zostaje z tym, co mamy obecnie. Hessel pisze “najgorszą z postaw jest obojętność (…) Zachowując się w ten sposób, pozbawiacie się (…) zdolności do oburzania się i do zaangażowania, które jest jej konsekwencją”. A przecież dodaje “wy nie macie równie oczywistych powodów do zaangażowania”.

Przeczytałem, nie bez przyjemności, “Czas oburzenia” Hessel’a. To co zrobiło na mnie wrażenie, to pomost jaki zrobił pomiędzy ruchem oporu a czasami dzisiejszymi. Wizja tego jaki miał być świat po II wojnie światowej zderzona zostaje z tym, co mamy obecnie. Hessel pisze “najgorszą z postaw jest obojętność (…) Zachowując się w ten sposób, pozbawiacie się (…) zdolności do oburzania się i do zaangażowania, które jest jej konsekwencją”. A przecież dodaje “wy nie macie równie oczywistych powodów do zaangażowania”. Sam wskazuje problemy, które powinny być podstawą do oburzania się – nierówny podział dóbr, zagrożenie praw człowieka i stanu planety, ale też godne emerytury czy dominację finansjery.

Zgadzając się z wieloma przemyśleniami przypomniał mi się mój tekst “W poszukiwaniu pozarządowej utopii, czyli idealna wizja polskiego sektora obywatelskiego”, który ukazał się w ostatnim bodaj numerze Trzeciego Sektora. To jego niewielki fragment, który próbuje odpowiedzieć, dlaczego trudno się oburzać i jakie wartości powinny być podstawą tego oburzenia. O ile, tak jak Hessel stwierdzimy “z satysfakcją, że w ostatnich dziesięcioleciach rozmnożyły się organizacje pozarządowe, ruchy społeczne, takie jak Attac (Obywatelska Inicjatywa Opodatkowania Obrotu Kapitałowego), FIDH (Międzynarodowa Federacja Praw Człowieka), Amnesty International, które działają i są skuteczne” i one mogą być dźwignią zmiany.

 

W poszukiwaniu nowego (starego) paradygmatu myślenia

(fragment z tekstu Piotr Fraczak “W poszukiwaniu pozarządowej utopii, czyli idealna wizja polskiego sektora obywatelskiego”Trzeci Sektor nr nr 26 – wiosna 2012)

Próbowałem pokazać, że to, co się dzieje z sektorem pozarządowym w Polsce (i w ogóle), nie napawa optymizmem. Jak się wydaje, dotychczasowe myślenie o jego roli i znaczeniu nie zdało egzaminu, a przecież – choćby ze względu na kryzys finansowy – jest jasne, że zmiany (w tym zmiany myślenia o świecie, państwie i gospodarce) są konieczne. Jakie jednak mają być to zmiany?

Co jest przyczyną braku alternatywy? Wynik myślenia akceptującego podstawowe założenia tego, co jest, przypominającego fałszywą świadomość człowieka jednowymiarowego. Leszek Kołakowski, charakteryzując myśl Herberta Marcusego, pisał: „Nauka oraz oparta na niej technologia stworzyły świat, w którym panowanie nad naturą stało się jednocześnie niewolą społeczną”. Nie możemy się wyzwolić, akceptujemy bowiem założenia naszego zniewolenia. Myślenie naprawdę niezależne jest uniemożliwiane przez „dominujący dyskurs interpretacyjny”(Alain Touraine) czy nawet zakaz myślenia (Denkverboten Slavoja Žižki ). Nie tylko teoretycy zwracają uwagę na ten problem. Jak się wydaje, właśnie to poczucie wykorzenienia z głównego nurtu (mainstream), przytłoczenia koniecznością zachowania poprawności politycznej, jest jednym z powodów niezadowolenia i wewnętrznych konfliktów społecznych. Nie jest to jednak celowe działanie jednej strony politycznej (jak twierdzą środowiska prawicowe w Polsce), ale konsekwencja przyjęcia systemu myślenia, który jest charakterystyczny dla wszystkich aktorów społecznych i jest dominujący.

Czy jest więc możliwe wybrnięcie z tej sytuacji, zdawałoby się, bez wyjścia? Czy można wyjść poza dominujący paradygmat myślenia? Wydaje się, że rozwiązaniem może być właśnie utopia, przedstawienie rzeczywistości, które nie bierze pod uwagę obecnych uwarunkowań.

Oczywiście nie czuję się uprawniony do formułowania takiej wizji, sądzę jednak, że wystarczająco „rewolucyjne” w zakresie sposobu myślenia są opisy idealnej rzeczywistości,

jakie formułowano w Europie XIX wieku. Co więcej – trudno nie zauważyć, że opierały się one na dostrzeganiu znaczenia instytucji, które dziś nazwalibyśmy organizacjami pozarządowymi.

 

Nie przymus i nie zysk. Pierwszym elementem w formułowanej wizji idealnego społeczeństwa jest założenie, że jego funkcjonowanie nie powinno się opierać ani na przymusie, ani na zysku. System dziewiętnastowiecznego kapitalizmu prowadził do ekonomicznego zniewolenia w majestacie prawa ogromnych rzesz ludzi, a idąc dalej – zarówno do wojen, jak i rewolucji. Trzeba było znaleźć inne mechanizmy zapewniające funkcjonowanie społeczeństwa. Dziś sytuacja się ucywilizowała: ani państwo nie jest tak represyjne, ani kapitalizm nie jest tak okrutny. Zostały złagodzone, co więcej – przeciwstawione sobie. Państwo broni dziś społeczeństwa przed bezdusznym kapitalizmem, kapitalizm zaś chroni je przed wszechwładzą państwa.

W dominującym dyskursie mamy więc do wyboru tylko te dwie możliwości: albo interwencjonizm państwowy, albo samokorygujące się mechanizmy rynkowe (albo narzucanie rozwiązań, albo konkurencja, albo upaństwowienie, albo prywatyzacja). Państwo broni nas przed zawodnością rynku, rynek zaś – przed zawodnością administracji. Czyli sytuacja jest patowa?

Przekonanie, że społeczeństwo obywatelskie – jak u Antonia Gramsciego – może być sposobem na przeciwstawienie się zarówno państwowej dominacji, jak i kapitalistycznej zachłanności, wydaje się utopijne. Wizja trzeciej drogi (która przecież nie musi radykalnie odrzucać – jak to czyniły wizje dziewiętnastowieczne – konieczności istnienia zarówno administracji, jak i rynku) pozwala formułować utopijne rozwiązania. Myślenie w kategoriach wszechwładnego państwa i „niewidzialnej ręki rynku” jako czegoś, co zapewnia bezkonfliktowe funkcjonowanie, wyczerpało się całkowicie, warto więc zacząć się zastanawiać, jak można to zorganizować inaczej.

 

Człowiek jako podmiot, nie zaś przedmiot.

Myśl utopijna poszukiwała sposobów na wyzwolenie człowieka. Oczywiście to zniewolenie było różnie określane – w zależności od poglądów wizjonera i warunków społecznych – ale zasada wydaje się prosta. Historia zawiera w sobie ciągły element wyzwalania: od walki z niewolnictwem, przez uwłaszczenie chłopów, po prawa robotników. Uwalnialiśmy się od przesądów, od analfabetyzmu czy różnych tabu. Czy jesteśmy już wystarczająco wyzwoleni? Walka o wyzwolenie robotników od właściwie niewolniczej pracy po kilkanaście godzin odbywała się również pod hasłem, że człowiek powinien mieć czas na naukę, na rozwój osobisty. Czas wolny został wywalczony i możemy robić z nim to, co chcemy. Jedni powiedzą, że marnujemy ten czas, inni, że nie nam oceniać wolne wybory ludzi dopóty, dopóki nie zagrażają wolności innych. Być może, choć przecież jest tajemnicą poliszynela, że wiele wyborów wynika nie z wolności, ale ze swoistego uzależnienia (świat reklamy jest światem nie tylko wolności, ale także agresji i pośredniego przymusu). Czy współczesny człowiek jest podmiotem czy przedmiotem różnych zabiegów, będących mniej lub bardziej inżynierią społeczną i manipulacją?. Czy my, jako konsumenci raczej niż obywatele, nie potrzebujemy wysiłków na rzecz wyzwolenia? Czy rzeczywiście przyjemność jest największą wartością? Próbujemy osoby uzależnione wyzwolić od ich nałogów. Czy konsumpcyjne podejście do życia nie jest – z punktu widzenia upodmiotowienia – również zagrożeniem?

 

Dobro wspólne jako wartość.

Myślenie w kategoriach dobra wspólnego w coraz większym stopniu dociera do świadomości społecznej. Kwestie efektu cieplarnianego i kurczących się zasobów naturalnych wyraźnie mówią o tym, że nie jest możliwe podążanie w kierunku wzrostu gospodarczego i zintensyfikowanej konsumpcji bez katastrofalnych skutków ubocznych. Żyjemy na koszt naszych dzieci i wnuków, wykorzystując nieodnawialne zasoby. Nie myśląc o przyszłości, podcinamy gałąź, na której siedzimy. I pocieszanie się, że podcinamy ją mniej niż na przykład sąsiedzi, nie jest żadnym pocieszeniem w obliczu nadciagającej wspólnej lekcji z zasad grawitacji. Myślenie w kategoriach długofalowych (nie zaś z perspektywy oczekiwanego przez udziałowców szybkiego zysku czy krótkiej – kilkuletniej kadencji sprawowania władzy) jest niezbędnym elementem zarządzania dobrem wspólnym. Coraz wyraźniej widać, że tym dobrem wspólnym nie jest już tylko państwo narodowe. Dobro wspólne ma już wymiar bardzo lokalny albo globalny. Nasze indywidualne sukcesy i porażki będą zależeć od współpracy z innymi, od zewnętrznych uwarunkowań. Nie możemy przedkładać „tu i teraz” nad myślenie o skutkach, czasem odległych, naszych działań.

Pojawia się więc pytanie o to, czy myślenie w kategoriach alternatywy wobec władzy i zysku, odwołanie się do godności człowieka z jednej strony, a do dobra wspólnego z drugiej strony, to nowy sposób myślenia, nowy paradygmat. Wydaje się, że nie. Argumenty, aby odrzucić wskaźnik PKB, a raczej jego jednowymiarową interpretację, zgodnie z którą, im więcej wyprodukowano – niezależnie od tego, czy z sensem, czy niepotrzebnie – tym lepiej, zahamować spekulacje finansowe, które na wirtualnych transakcjach tworzą realne fortuny, ograniczyć negatywny wpływ człowieka i jego aktywności na środowisko, są powtarzane przez różne organizacje od lat. Do tej pory jednak, choć w obszarze deklaracji wiele już uczyniono, nasze myślenie i działanie ciągle jeszcze opiera się na tradycyjnym myśleniu w kategorii indywidualnego sukcesu mierzonego wysokością zarobków, przyjemności i życia chwilą, bycia – jak pisał Zygmunt Bauman – „wędrowcem”, który poszukuje nowych doznań, nie dążąc do żadnego celu.

Jeśli mamy zmienić paradygmat myślenia, musimy nie tylko zmienić rzeczywistość, ale przede wszystkim zmienić siebie. To właśnie organizacje pozarządowe mogą – i powinny – być tym agentem zmiany, powinny działać, aby nowe wartości rzeczywiście stały się podstawą nowego myślenia o wspólnym świecie i działania na jego rzecz. Peter Drucker twierdził, że „organizacja pozarządowa nie dostarcza rynkowi towarów i usług ani nikim nie rządzi. […] Produktem organizacji jest zmiana, która zachodzi w człowieku pod wpływem jej działania”. Organizacje muszą wrócić do swojej podstawowej roli, nie ma bowiem innej realnej siły, która mogłaby wprowadzić konieczne zmiany.

autor: Piotr Frączak