Artykuł: Wartości Unii Europejskiej a polskie organizacje pozarządowe

Wartości społeczeństwa obywatelskiego

W 1989 roku wartości, o które zabiegaliśmy, wydawały się czymś oczywistym, a jednocześnie nadchodząca wolność, oczekiwana przez wszystkich, dla różnych osób oznaczała coś innego. Dla jednych miała być szansą na wyjazd za granicę czy własny biznes, dla innych – możliwością zajęcia się własnymi sprawami, dla jeszcze innych – szansą zaangażowania się w działalność publiczną. Szybko się zresztą okazało, że działalność publiczną można różnie rozumieć i praktykować – ci, którzy poszli w politykę, szybko stracili kontakt z tymi, którzy zaangażowali się w działalność społeczną. Oczywiście oczekiwanie wolności dorabiania się (od „szczęk” do sieci sklepów) nie było tym samym, co wolność debaty publicznej, ale cel był jeszcze wspólny. Zburzyć do końca ten mur, który oddzielał nas od świata wolności, od demokracji zachodniej. Stąd ta wyjątkowa aideologiczność naszej transformacji po 1989 roku, która tak zadziwiała zachodnich obserwatorów europejskiej „jesieni ludów”. Ralf Dahrendorf podkreślał to, powołując się na przykład na Timothy’ego Gartona Asha, który mówił, że „idee, których czas nadszedł, są stare, dobrze znane i sprawdzone”, czy na François Fureta, który stwierdził, że „ze Wschodniej Europy roku 1989 nie wyłoniła się ani jedna nowa idea”. Podobnie Claus Offe pisał, że „wstrząs ten stanowi przykład rewolucji pozbawionej historycznego wzoru i teorii”. I to w kraju, którego obywatelom dziesięć lat wcześniej nie można było zarzucić braku ideałów. Za nasze uznawaliśmy przecież wartości deklarowane przez Zachód.

Wartości demokratyczne

Jakimi wartościami kierowali się obywatele Polski, którzy nagle stali się również obywatelami Unii Europejskiej? Ten zestaw jest wprost zapisany zarówno w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, jak i w Traktacie o Unii Europejskiej.

Preambuła Konstytucji RP mówi o prawach podstawowych, opartych „na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot” przy dbałości o „zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi” jako „niewzruszonej podstawie Rzeczypospolitej Polskiej”. Z kolei Artykuł 2 Traktatu o Unii Europejskiej stanowi, że „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn”.

Czy można coś tu dodać? Pytanie, czy rzeczywiście praktykujemy te wartości w życiu codziennym. Czy nasza działalność, także w organizacjach pozarządowych, jest prawdziwą realizacją tych wartości, czy może nie?

Wartości, czy tylko deklarowane?

Ze zwolennikami Unii Europejskiej w kwestii wartości jest podobnie, jak z tą kategorią osób,
które określa się jako „wierzący, niepraktykujący”. Przywiązanie do wartości może i deklaruje wielu, ale też wielu nie traktuje ich zupełnie serio. W „Trzecim Sektorze” nr 26 (z 2012 roku) opublikowałem tekst – powstały na zamówienie redakcji – „W poszukiwaniu pozarządowej utopii, czyli idealna wizja polskiego sektora obywatelskiego”[1]. Pisałem tam, że uznawane wartości, oczekiwana „wizja idealnego społeczeństwa obywatelskiego jest całkiem dobrze opisana. Co więcej, większość tych rozwiązań uważa się w zasadzie za dobre. Brakuje jednak wiary, że takie zmiany są możliwe, i determinacji (a więc rzeczywistego poświęcenia) na rzecz ich wprowadzenia”. Oznacza to, że mówimy jedno, ale w istocie robimy drugie. To trochę tak jak z kwestią akceptacji zasady horyzontalnej „równości kobiet i mężczyzn” przez wiele organizacji religijnych, które często rozumiały ja po swojemu. Jednak nie dotyczy to tylko tej kwestii. Bardzo wiele osób, które nawet w deklaracjach akceptuje zasadę partnerstwa, równości szans, zrównoważonego rozwoju, empowermentu itp. w istocie nie wierzy, że to można wprowadzić w czyn i „robi swoje”, nie wnikając w istotę rzeczy. Ktoś wymaga powstania strategii, procedur, to się je robi pro forma i pięknie opisuje w sprawozdaniach,  a wiemy, że papier jest cierpliwy.

Moim zdaniem, to najpoważniejszy problem realizacji projektów unijnych, ale też szerzej – działań organizacji społecznych w Polsce, organizacji, w których rzeczywiście uznano, że realizacja wartości, o których wyżej mowa, to w istocie jedynie jakaś „poprawność polityczna”. „Poprawności politycznej” nie da się sensownie bronić. Bronić jednak można takich wartości, jak równość szans, godność każdego człowieka, bronić można demokracji jako sposobu poszukiwania rozwiązań dobrych dla wszystkich, a nie gnębienia mniejszości. Dlatego konieczne jest przypomnienie o wartościach, ich weryfikacja i stanięcie przy tych, które są naszymi własnymi wartościami.

Spór o wartości

Punktem wyjścia jest teza, że – być może – mamy do czynienia z dwoma nieprzystającymi do siebie systemami wartości. Ten konflikt wywieść można by z przeciwstawienia hasła „Równość, wolność, braterstwo” hasłu „Bóg, honor, ojczyzna”. W dyskursie publicznym jednak nie jest tak prosto. Większość nie zechce zrezygnować z wartości, które cieszą się sporym poparciem przynajmniej w części społeczeństwa. Dlatego jedni będą mówić, że chodzi o prawdziwą równość, prawdziwą wolność i solidarność opartą na pewnych egoizmach narodowych, drudzy będą się odwoływać do prawdziwego przesłania wiary czy innego rozumienia patriotyzmu. Jednak jest też wyższy poziom tej debaty, który próbuje odejść od doprecyzowania co rozumiane jest przez patriotyzm czy równość. Mamy więc – wynikające z przekonania o wartości „godności każdego człowieka” i konieczności sprawiedliwości jednej dla wszystkich – prawa człowieka, które przysługują wszystkim (nawet „wrogom wolności”), równość szans (z koniecznością wyrównywania możliwości tym, którzy są słabsi) i tolerancję (masz prawo do swoich przekonań, ale pod warunkiem, że dasz takie samo prawo innym). I wydawało się, że jest to rozwiązanie, które daje szansę na prawdziwy pluralizm. Niestety tak rozumiane wartości bardzo łatwo „praktykować” przez zupełną bierność i  brak zainteresowania. Ponieważ każdy może robić, co chce, to zapewnieniem praw obywatelskich, równości szans i przeciwdziałaniem dyskryminacji zajmie się prawo i jego zbrojne ramię – państwo. Czy jednak obywatel Polski i Unii Europejskiej może spać spokojnie?

Niebezpieczeństwo braku kontroli społecznej

Część organizacji pamięta jeszcze fundusze przedakcesyjne. Były tam pieniądze na wspieranie działań organizacji (PHARE Dialog Społeczny) i demokrację (PHARE Demokracja). A teraz co? Oczywiście założenie było proste – w Unii Europejskiej są tylko tacy, którzy w kwestii demokracji, praworządności, praw człowieka są poza podejrzeniem. Tu nie może być źle, ale kraje, które pozostają na zewnątrz tego klubu, są narażone na niebezpieczeństwo antydemokratyczności. Jedynym zabezpieczeniem w Traktacie jest art. 7, który jest teraz procedowany – po raz pierwszy – wobec Polski. Być może oznacza to konieczność przeformułowania polityki edukacyjnej UE.

Jednak już dawno dostrzegano niebezpieczeństwa dla ładu demokratycznego, jakie  jakie mogą wyniknąć z jego… demokratyczności. Zwróćmy uwagę na ostrzeżenia osób, których nazwiska polskim działaczom społecznym mówią (lub powinny mowić) najwięcej. Ossowska, budując „wzór demokraty”, zwraca uwagę: „[z]aniedbaliśmy je (te indywidualne wartości – przyp. PF) dlatego, że ich dobroczynne skutki dla współżycia nie były tak oczywiste. Tymczasem zaniedbanie tych cnót osobistych może budzić uzasadniony niepokój. (…) Pamiętajmy, że budując społeczeństwo według pewnego ideału, nie wolno nam lekceważyć troski o to, jakiego człowieka w tych ramach osadzimy. Nie dość jest zlikwidować tarcia między ludźmi i zapewnić człowiekowi dobrobyt. Trzeba jeszcze pomyśleć o tym, jak będzie z tego dobrobytu korzystał”. Kołakowski w komentarzu do „Społeczeństwa otwartego i jego wrogów” podkreśla zaś: „[w]śród niebezpieczeństw,
które pluralistycznemu społeczeństwu zagrażają od wewnątrz – a należą tu rasizm, nacjonalizm, ruchy komunistyczne i rosnąca rola państwa – najważniejszym, jak się zdaje, jest osłabienie psychologicznej gotowości do jego obrony”.

Ktoś powie, że oto obecna władza w Polsce gdzieś się zagubiła, a obywatele są właściwie bez winy. Nie do końca to prawda. Pierwszą wyraźną przegraną organizacji i obywateli była historia nieprzyjęcia przez Polskę „Karty Praw Podstawowych”. Mimo protestów części organizacji, mimo oczywistej polityczności tej decyzji podjętej przez rząd Kaczyńskiego, a podtrzymanej przez rząd Tuska, nie udało się polskiemu społeczeństwu obywatelskiemu skutecznie powalczyć o swoje prawa. Co więcej – po porażce złożono broń, choć ten temat powinien być na sztandarach aktywnych obywateli, chcących czuć się obywatelami Wspólnoty Europejskiej.  Konkretne zapisy dotyczące przysługujących nam praw, które dotyczą godności człowieka (art. 1–5), wolności (art. 6–19), równości (art. 20–26), solidarności (art. 27–38), praw obywatelskich (art. 39–46) i wymiaru sprawiedliwości (art. 47–50), złożone zostały na ołtarzu politycznych lęków.

Rola organizacji w debacie

Tak więc, jeżeli jesteśmy zwolennikami pluralizmu, a więc  różnorodności, nie może nam przeszkadzać, że inni mają inne zdanie. Wiele osób i organizacji uważa, że problemem jest nie tyle różnica poglądów, co brak możliwości porozumienia się – pomimo takich różnic. To prawda, ale tylko częściowa. Jeśli zastanowimy się nad sformułowaniem „wiara bez uczynków jest martwa”, to dojdziemy do wniosku, że ważniejsze jest nie to, co się myśli, ale to, co się robi. Powinniśmy nasze wartości praktykować i w praktyce je weryfikować.

Oparcie skuteczności działań społecznych głównie w promocji i rozwiązaniach legislacyjnych – to jedno z dzisiejszych podstawowych niebezpieczeństw. Zamiast rozmawiać i szukać wspólnie rozwiązań, dziś próbuje się drugim manipulować (poprzez reklamę, chwytliwe hasła, półprawdy) lub go zmuszać (poprzez przeforsowanie odpowiednich rozwiązań prawnych). Praktyka społeczna powinna dotyczyć innego typu działań – edukacyjnych i testowania rozwiązań. Trzeba się praktycznie opowiedzieć za wartościami. Realizując projekty unijne (ale także wszystkie inne), pamiętać, że naszym celem jest przede wszystkim upodmiotawianie obywateli (szczególnie tych, którzy nie mają takich samych szans jak inni), zapewnienie włączenia do debaty publicznej głosu mniejszości, pielęgnowanie demokracji jako sposobu rozmowy, a nie pokonywania innych, dobra wspólnego jako rzeczy prawdziwie wspólnej (pospolitej).  To organizacje powinny być strażnikiem wartości (zbyt często w polityce i w biznesie bierze górę kwestia interesu grupowego lub indywidualnego), stawiać na współpracę, a nie konkurencję, szukać rozwiązań kompromisowych jeśli nie uda się osiągnąć konsensusu.

Jak praktykować wartości

We wspomnianym wyżej tekście o utopii społeczeństwa obywatelskiego próbowałem
to sformułować. Chodziło o to, by po prostu odwołać się do radykalnych wizji zasad demokracji i pomocniczości jako tych, które określają zarówno formę („nic o nas bez nas”), jak i kierunek („od dołu ku górze”) samoorganizacji społecznej, i przedstawić – odwołujące się nie do narzuconych form, ale właśnie do spontanicznej, oddolnej aktywności – sposoby jej realizacji w formie politycznego federalizmu i gospodarczego kooperatyzmu.

Po pierwsze, demokracja. To, że demokracja nie jest doskonała, jest truizmem. Przekonanie, że na niedostatki demokracji lekarstwem jest jedynie jeszcze więcej demokracji, jest już jednak deklaracją ideową. Niewystarczalność (niekiedy nawet anachroniczność) parlamentarnej demokracji przedstawicielskiej każe patrzeć z uwagą na te formy demokracji bezpośredniej i uczestniczącej, które pozwalają na włączanie obywateli w codzienność funkcjonowania społeczeństwa – w jego wymiarze politycznym i gospodarczym. Rozwiązania niedemokratyczne, rozumiane nie tylko w kategoriach przymusu fizycznego, ale także braku praktycznego wpływu przy zachowaniu pozorów systemu demokratycznego, muszą być traktowane jako zamach na wolność osób i społeczeństw. Dotyczy to zarówno rozwiązań lokalnych, jak i międzynarodowych. W sytuacji postępującej globalizacji rozwiązania demokratyczne nie mogą dotyczyć już tylko poszczególnych państw, ale muszą oznaczać, z jednej strony, coraz większą decentralizację, z drugiej zaś strony – rozwiązania globalne. Szukanie rozwiązań, które zapewniają sukces jednych społeczeństw, ale nie kosztem drugich, w których odpowiedzialność dotyczy nie tylko „własnego podwórka” (kraju), ale także całej planety – oto podstawowe wyzwania. Nowa demokracja nie może być jednak prostym przeniesieniem dotychczasowych rozwiązań na inny poziom. Wymaga zwiększenia roli demokracji partycypacyjnej, nowego myślenia o sposobach dochodzenia do konsensusu lub wypracowania odpowiednich kompromisów przy zapewnieniu możliwości podejmowania decyzji bez konieczności użycia przemocy i pozbawiania praw grup mniejszościowych, czy wreszcie innego rozumienia praktykowania reprezentacji.

Po drugie, pomocniczość. Zasada pomocniczości państwa, która znalazła się nawet w preambule Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, jest zazwyczaj rozumiana dość wąsko, a dodatkowo często traktuje się ją jako pewną ogólną zasadę, nie nadając jej wymiernego znaczenia w praktyce. Czas jednak wyraźnie powiedzieć, że jest ona niezbędnym uzupełnieniem zasady demokracji we współczesnych społeczeństwach. Tylko radykalnie stosowana zasada pomocniczości może zapewnić rzeczywisty wpływ obywateli na życie społeczne. Dotyczy to podstawowego założenia, że nie można pozbawiać jednostek i grup prawa do realizacji ich potrzeb w sposób, jaki uznają słuszny. Władza (społeczność wyższego rzędu) może interweniować tylko w sytuacji, gdy taka pomoc jest niezbędna, i tylko tak, aby budować podmiotowość wspomaganych osób lub grup (pomagając im się uniezależnić), i jedynie do momentu, gdy ta pomoc jest niezbędna. Tak jak demokracja zapewnia możliwość wpływu na otaczający świat społeczny, tak pomocniczość zapewnia niezależność (podmiotowość) jednostek i grup. Brak pomocniczości oznacza w istocie uzależnianie się coraz większych grup społecznych od świadczeń państwowych, od systemów pomocy, a w gospodarce – od zewnętrznych wzorów kulturowych i sprowadzanych towarów. Pomocniczość w tej ostatniej kwestii jest wyzwaniem nie tylko dla międzynarodowej pomocy humanitarnej, ale także zachętą do myślenia w kategorii lokalnych gospodarek, w tym lokalnej żywności jako podstawy „niezależności żywnościowej”. Próbując bowiem rozwiązać problemy, stwarzamy nowe. Niesamodzielność
i roszczeniowość to konsekwencja braku zasady pomocniczości jako drogi ku emancypacji.

Nowa jakość w realizacji wartości

Potrzebna jest więc radykalna zmiana myślenia i działania. I jest konieczny ruch społeczny,
który dokona tej przemiany. Potrzebujemy tym samym „społeczeństwa obywatelskiego w stawaniu się”, takiej formuły, w której, z jednej strony, będziemy mieli społeczeństwo zaradne (potrafiące wziąć za siebie odpowiedzialność), z drugiej zaś strony – społeczeństwo opiekuńcze (jako alternatywę dla państwa opiekuńczego), które nie zostawi potrzebujących pomocy samym sobie. Niezbędne są do tego następujące warunki:

Nowe myślenie w działaniu. Jesteśmy – jako społeczeństwo – w sytuacji osoby, która próbuje pogodzić dwa zupełnie sprzeczne poglądy. Nie chcemy zrezygnować z naszego stylu życia, jednocześnie jednak wiemy, że taki styl życia przynosi nam zagładę. Co z tym robimy? Albo uciekamy od złych myśli, pocieszając się, że przecież jakoś to będzie i że po nas choćby potop, albo próbujemy uspokoić nasze sumienie, podejmując mniej lub bardziej spektakularne działania, które w istocie całego procesu nie zatrzymują i przypominają raczej listek figowy niż remedium na problemy. Oznacza to jednak, że wiele osób powinno nagle zacząć działać wbrew swoim interesom – uznać,że dobro wspólne jest ważniejsze od indywidualnego, poświęcić się dla innych. I chociaż to trudne do wyobrażenia, ja potrafię to sobie wyobrazić. Wielokrotnie w historii ludzie pokazywali, że są skłonni do poświęceń w imię wyznawanych wartości. Wbrew temu, co się dziś w sektorze pozarządowym mówi, jak nigdy dotąd potrzebujemy nowych Judymów i Siłaczek (to kolejne pokolenie umiejące się poświęcić), którzy swoim życiem zaświadczą o wadze głoszonych idei. Bo tylko osoby, które dają świadectwo swoich przekonań, potrafią zachęcić innych do rzeczywistych wyrzeczeń i poświęceń.

Nastawienie na zmianę. Wbrew deklaracjom, wiele działań polskich organizacji pozarządowych nie prowadzi do celu, w jakim te podmioty powstały, czyli „po to, by wywoływać zmiany w jednostce i w społeczeństwie”. Coraz częściej się wydaje, że organizacje stają się obrońcami status quo. Obserwując działalność wielu organizacji, ma się wrażenie, że cel jest dla nich niczym, liczy się utrzymanie ciągłości działania. Nie byłoby to niebezpieczne (w końcu zabawa sama w sobie ma wiele wartości), gdyby nie podszywanie się pod działania społeczne przez górnolotne hasła, tworzenie ideologii. Wiele współczesnych działań społecznych ma wartość reklam, w których trzeba się odwoływać do szokujących sformułowań czy skojarzeń, choć kryje się za tym niezależna od przekazu banalna treść. Animuje się, partycypuje się, monitoruje się, propaguje się, a w rezultacie udaje się tylko, że osiąga się jakieś cele. Nie jest źle, jeśli ktoś próbuje, ale mu się nie udaje – jest źle, gdy ktoś udaje, że próbuje, i do tego sam w istocie nie wierzy w to, co deklaruje. Bierze na działalność środki publiczne, nie dałby jednak na taki cel nawet grosza z własnych pieniędzy. Gdyby działalność polskich organizacji przynosiła rezultaty, to – patrząc na ilość wydanych środków pomocowych, choćby na partnerstwo z samorządem (od środków PHARE poczynając, a kończąc na dotacjach amerykańskich i funduszach unijnych) – powinniśmy mieć dawno idealną współpracę. Jak jest naprawdę, każdy widzi. Tak jak musimy zmienić swoje nastawienie do rzeczywistości, tak samo musimy zmienić nasze organizacje. One mają być wzorem dla tworzącej się wizji idealnego społeczeństwa obywatelskiego, kto zaś nie stara się być wzorcem, ten nie tylko nie przyczynia się do zmiany, ale szkodzi ideałowi.

Uwspólnienie metod i celów. Wydaje się, że jedną z podstawowych cech działania organizacji pozarządowych i – ogólnie – instytucji czy inicjatyw społeczeństwa obywatelskiego, jest ich etyczność (odwoływanie się do wartości). Powinno to oczywiście oznaczać – i oznacza – coś więcej niż tylko deklaracje ideowe. Przede wszystkim, o czym była już mowa, wiarę w te wartości i działania na rzecz ich realizacji. Poza tym również to, że formy działania są nieodłącznie związane z celami. Wynika to nie tylko z tego, że tak być powinno (uciekanie się do nieetycznych działań w imię wartości nie jest czymś, co należy pochwalać), ale także z tego, że sama samoorganizacja i aktywne uczestnictwo nie jest neutralne z punktu widzenia innych aktorów publicznych. Forma określa jednocześnie cele. Zasadne wydaje się bowiem założenie, że organizacje, o ile nie są w istocie podszywającymi się pod niezależne formy organizacyjne przedłużeniami jednostek administracyjnych czy biznesowych interesów, zawierają w sobie element spontaniczności i pozasystemowości (nieinstytucjonalność). Są zaczątkami „tu i teraz” tego idealnego społeczeństwa. Nie można niedemokratycznie walczyć o demokrację, niepartycypacyjnie domagać się partycypacji, nielegalnie (poza obywatelskim nieposłuszeństwem, które w istocie, jak podkreślali i Mahatma Gandhi, i Martin Luther King, jest formą szacunku dla prawa, które powinno być sprawiedliwe) walczyć o praworządność. Potrzeba jednak nie pouczać innych, lecz zacząć od siebie. Musimy się zmienić jako osoby, musimy zmienić nasze organizacje – i tym samym cały sektor. Wtedy sektor ten stanie się głównym czynnikiem zmiany społecznej i pozwoli zbliżyć się do naszej wizji – realizacji naszych wartości. Wtedy te wartości pozwolą na zrealizowanie projektu pod nazwą Unia Europejska, w którym (przy wielu niedociągnięciach i denerwujących biurokratycznych absurdach) jest szansa na zapewnienie pokoju, większej sprawiedliwości społecznej i praktykowania demokracji.

O autorze:

Piotr Frączak – polski społecznik, działacz i współtwórca organizacji pozarządowych. Wieloletni prezes Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Prezes Stowarzyszenia Dialog Społeczny. Związany również z Fundacją Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Na początku lat 90. został jednym z animatorów ruchu organizacji pozarządowych w Polsce. Prowadził redakcje pism Asocjacje, Dziękuję i Federalistka. Współtworzył m.in. Stowarzyszenie Wspierania Inicjatyw Społecznych „ASOCJACJE”, Stowarzyszenie na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych, Stowarzyszenie Dialog Społeczny, Stowarzyszenie Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Stała Konferencja ds. Europejskich 2018

Artykuł powstał dzięki wsparciu ze strony Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach ścieżki Wspieranie organizacji pozarządowych – działania rzecznicze 2017.

 


[1]Jest to o tyle ważne, że jest to tekst pokazujący wizję „sanacji” sektora alternatywną do tej, którą wówczas przedstawił, a na którą to publikację często się dziś powołuje wicepremier i przewodniczący Komitetu ds. Pożytku Publicznego Piotr Gliński.