Ekonomia społeczna receptą na kryzys? Tak, ale…

Alternatyw dla dzisiejszych problemów możemy szukać dopiero wówczas, gdy zrozumiemy, że konsumowanie nie jest wartością samą w sobie, rozwój wcale nie musi oznaczać wzrostu jakości życia, a solidarność jest ważniejsza niż konkurencja – pisze Piotr Frączak dla ekonomiaspoleczna.pl. Zaznacza, że choć ekonomia społeczna zdaje się receptą na kryzys, to nie jest nią na pewno ekonomia społeczna uzależniona od państwa.

Zakończyło się VI Ogólnopolskie Forum Inicjatyw Pozarządowych. Jednym z jego elementów było śniadanie "Co dalej z ekonomią społeczną?" . Ważne spotkanie, choć w ciągu czterdziestu pięciu minut trudno dogłębnie przedyskutować temat. Jednak na tym poziomie ogólności panowała zgoda co do zarysowanej przez Henryka Wujca tezy o tym, że ekonomia społeczna – w dobie kryzysu – będzie miała do spełnienia ważne zadanie. Chciałbym jednak spróbować postawić kilka pytań, które w tym kontekście są ciągle niewiadomą.

Alternatyw dla dzisiejszych problemów możemy szukać dopiero wówczas, gdy zrozumiemy, że konsumowanie nie jest wartością samą w sobie, rozwój wcale nie musi oznaczać wzrostu jakości życia, a solidarność jest ważniejsza niż konkurencja – pisze Piotr Frączak dla ekonomiaspoleczna.pl. Zaznacza, że choć ekonomia społeczna zdaje się receptą na kryzys, to nie jest nią na pewno ekonomia społeczna uzależniona od państwa.

Zakończyło się VI Ogólnopolskie Forum Inicjatyw Pozarządowych. Jednym z jego elementów było śniadanie "Co dalej z ekonomią społeczną?" . Ważne spotkanie, choć w ciągu czterdziestu pięciu minut trudno dogłębnie przedyskutować temat. Jednak na tym poziomie ogólności panowała zgoda co do zarysowanej przez Henryka Wujca tezy o tym, że ekonomia społeczna – w dobie kryzysu – będzie miała do spełnienia ważne zadanie. Chciałbym jednak spróbować postawić kilka pytań, które w tym kontekście są ciągle niewiadomą.

Alternatyw dla dzisiejszych problemów możemy szukać dopiero wówczas, gdy zrozumiemy, że konsumowanie nie jest wartością samą w sobie, rozwój wcale nie musi oznaczać wzrostu jakości życia, a solidarność jest ważniejsza niż konkurencja – pisze Piotr Frączak dla ekonomiaspoleczna.pl. Zaznacza, że choć ekonomia społeczna zdaje się receptą na kryzys, to nie jest nią na pewno ekonomia społeczna uzależniona od państwa.

Zakończyło się VI Ogólnopolskie Forum Inicjatyw Pozarządowych. Jednym z jego elementów było śniadanie "Co dalej z ekonomią społeczną?" . Ważne spotkanie, choć w ciągu czterdziestu pięciu minut trudno dogłębnie przedyskutować temat. Jednak na tym poziomie ogólności panowała zgoda co do zarysowanej przez Henryka Wujca tezy o tym, że ekonomia społeczna – w dobie kryzysu – będzie miała do spełnienia ważne zadanie. Chciałbym jednak spróbować postawić kilka pytań, które w tym kontekście są ciągle niewiadomą.

Ekonomia społeczna jako nadzieja?

Pytanie czym jest obecny kryzys jest pytaniem zasadniczym. Najbardziej banalna odpowiedź mówi – to co było, się nie sprawdziło. Trzeba reformy (albo – jak twierdzą inni – dogłębnych zmian), która dotyczy zarówno sposobu myślenia, jak i sposobu działania. Wiele osób patrzy w tym kontekście z nadzieją na ekonomię społeczną. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że podczas kryzysu w latach 30. ubiegłego wieku spółdzielnie stosunkowo nieźle zniosły czas dekoniunktury. Oparte były na własnych zasobach (nie były uzależnione od innych inwestycji), zdrowym rozsądku (są teorie, ze im mniej skomplikowana struktura spółdzielni tym lepiej znosiła kryzys), na pomocy wzajemnej oraz najczęściej zajmowały się zaspokajaniem podstawowych potrzeb.

Jednak nie tylko historia wskazuje na spółdzielnie jako remedium na kryzys, bowiem przedstawiciele ruchu spółdzielczego podkreślają, że i podczas trwających zawirowań ekonomicznych instytucje spółdzielcze radzą sobie lepiej od całości gospodarki (zarówno w Polsce, jak i w Europie).

Potrzebny inny sposób myślenia

Jednak nawet najbardziej optymistyczne dane nie powinny nam przesłaniać faktu, że musimy dobrze zrozumieć, dlaczego ekonomia społeczna może być szansą radzenia sobie z kryzysem. Coraz częściej słyszy się głosy, że jest on nie tylko wynikiem niefrasobliwości gospodarowania przez rządy i banki. Trwający kryzys według niektórych oznacza po prostu koniec filozofii rozwoju opartej na postępie, produkcji i konsumpcji.

Kryzys lat 30. ubiegłego wieku był kryzysem nadprodukcji, a jego konsekwencją był interwencjonizm państwowy i państwo dobrobytu z przywilejami socjalnymi. Dziś także mamy do czynienia z przeinwestowaniem, ale w dużej mierze przeinwestowaniem, w którym spory udział ma sektor publiczny (co generuje znaczne wzrosty długu publicznego). Co to oznacza?

Co by nie powiedzieli ekonomiści, dotychczasowe formy interwencjonizmu państwowego to już przeszłość. Państwo dobrobytu, które kryzys przeżywa od lat siedemdziesiątych, dotarło do kresu swoich możliwości.

Ekonomia społeczna XIX wieku była alternatywą zarówno dla „wilczego kapitalizmu” jak i „państwowego socjalizmu”, była innym sposobem myślenia, gdzie wartości przeciwstawiano zyskowi, a aktywność społeczną – przymusowi. Tylko ekonomia społeczna, która wynika z tej filozofii, w której liczy się oddolna inicjatywa społeczna, w której traci na znaczeniu antynomia państwo-rynek, tylko taka ekonomia społeczna może być receptą na kryzys.

Alternatyw dla dzisiejszych problemów możemy szukać dopiero wówczas, gdy zrozumiemy, że konsumowanie nie jest wartością samą w sobie, rozwój wcale nie musi oznaczać wzrostu jakości życia, a solidarność jest ważniejsza niż konkurencja.

Kogo dotknie kryzys jeśli okaże się realny?

Kryzys dotyka pracodawców i pracobiorców. W jego wyniku obszar potencjalnego wykluczenia znacznie się zwiększy. Trudno będzie o pracę nie tylko bezdomnym, długotrwale bezrobotnym, niepełnosprawnym, ale też tym, którzy do tej pory stanowili klasę średnią i nagle utracili pracę i oszczędności.

Pomocy będzie potrzebowało znacznie więcej osób niż dotychczas. Jeżeli rozumiemy nową ekonomię społeczną jako próbę połączenia interwencji państwa z działaniami na rynku, to oczywiste jest, że w czasie kryzysu czeka ją podwójny test. Musi się zmierzyć nie tylko z kryzysem ekonomicznym, ale także z kryzysem finansów publicznych.

W sytuacji załamania się rynków i olbrzymiego wzrostu liczby osób zagrożonych wykluczeniem, trudno będzie liczyć, że państwo im wszystkim pomoże. Na co pójdą wydatki publiczne w sytuacji, gdy szerokie rzesze niezadowolonych (tak jak w Grecji, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii) wyjdą na ulicę?

Tylko samopomoc proszę Państwa!

Kryzys pokazuje, że dotychczasowy sposób życia odchodzi do przeszłości. Musimy się samoograniczać. Nikt nie ma wątpliwości, gdy tłumaczy dziecku, że nadmiar słodyczy może zaszkodzić. Jednak, gdy o ograniczeniu konsumpcji chcemy powiedzieć komuś dorosłemu, odbierane to jest jako zamach na wolności obywatelskie. Trzeba zmienić punkt widzenia, przestać traktować samozadowolenie jako najwyższą wartość.

Musimy jednak też zrozumieć, że kryzys to także kryzys państwa opiekuńczego. Ekonomia społeczna rozumiana jako stała interwencja państwa nie rozwiąże wszystkich problemów. Czy więc ekonomia społeczna jest szansą w czasie kryzysu? Na pewno tak. Ale nie ta, która zdaje się dominować w myśleniu wielu osób w Polsce.

Tekst ukazał się też na portalu: http://www.ekonomiaspoleczna.pl/wiadomosc/686881.html