Żegnamy naszego kolegę
Wczoraj w nocy zginął tragicznie, ratując przyszłą teściową z pożaru, nasz kolega, wieloletni reprezentant organizacji członkowskich i partnerskich OFOP Bartosz Mioduszewski. Składamy najszczersze kondolencje bliskim Bartka.
Będzie nam brakowało Twojego krytycznego głosu w dyskusji i trzeźwej oceny sytuacji w jakiej się znajdowaliśmy często wspólnie, działając pozarządowo. Odpoczywaj w spokoju! Do zobaczenia.
„Robił rzeczy, które inni baliby się wymyślać”. Wspomnienia o Bartoszu Mioduszewskim
opublikowano na portalu NGO.pl w dniu 08.06.2018 r.
Bartosz Mioduszewski był znanym i zasłużonym działaczem pozarządowym, animatorem kultury i menadżerem. Przez lata był prezesem Fundacji Aktywizacja (dawniej Fundacja Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo). Współtworzył i koordynował wiele projektów mających na celu włączenie społeczne osób z niepełnosprawnościami i innych grup wykluczonych poprzez wykorzystanie technologii i rozwój kompetencji cyfrowych. Aktywnie działał w Federacji Mazowia, działając na rzecz trzeciego sektora i współpracy wewnątrzsektorowej. Był przewodniczącym Komisji Dialogu Społecznego do spraw niepełnosprawności w Warszawie, a także członkiem Forum Dialogu Społecznego. Współzarządzał również między innymi Wspólnotą Roboczą Związków Organizacji Socjalnych WRZOS czy Fundacją Pro Cultura.
Zginął w pożarze, gdy zdecydował się ratować uwięzionych w nim ludzi.
„Nie uznawał, że się nie da”
Anna Góral, Spółdzielnia Socjalna Wola
Bartka poznałam czternaście lat temu, gdy przyszłam do pracy w Fundacji Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo. Pracowaliśmy razem przez dziesięć lat.
Był wizjonerem, liderem, który miał odwagę realizować projekty, które innym wydawały się zupełnie nierealistyczne, zbyt szerokie, zbyt innowacyjne i nowatorskie. Potrafił nas do nich przekonać, zaangażować i zmotywować.
Wytrwale dążył do realizacji celów, które sobie i Fundacji stawiał. Niewielką Fundację przekształcił w organizację z oddziałami, która zatrudniała w szczytowym okresie ponad sto osób.
Mam poczucie, że to głównie jego zasługa i efekt jego pracy.
Był niezwykle zaangażowany w swoją działalność. Rozwiązań problemów szukał nie przez osiem godzin dziennie, ale cały czas, również podczas wyjść na piwo, nie odkładając niczego na później. Znajdywanie rozwiązań przychodziło mu zresztą z dużą łatwością – był niesamowicie kreatywny. Nie było dla niego sytuacji, w której uznałby, że czegoś nie da się zrobić, której nie da się rozwiązać. Mówił: usiądźmy i pomyślmy, to znajdziemy rozwiązania. Potrafił odpuścić, gdy widział, że czegoś nie da się zrobić, ale z zasady się nigdy nie poddawał.
Będę go wspominać jako człowieka, na którego zawsze mogłam liczyć – także prywatnie. Dotrzymywał słowa, a gdy coś mu się nie udało, przepraszał i to naprawiał. Był niezwykle wiarygodny.
Ciągle nie wierzę, że go nie ma.
„Zawsze potrafił mnie zaskoczyć”
Piotr Todys, Fundacja TUS
Był wyjątkowo wielowymiarową postacią. Miał niesamowitą wizję rozwoju organizacji i tego, co robi. A także niezwykłą odwagę, na którą rzadko kto się decyduje.
Potrafił wymyślić przeobrażenie ruin zamku w centrum konferencyjne. Spotkałem go kiedyś w pociągu, Bartek wyciągnął komputer i pokazał mi wizualizację, na której było pokazane, jak by to miało wyglądać. Wiedziałem, że kupił ruiny, a pokazywał mi profesjonalnie zrobioną wizualizację zapierającą dech w piersiach, na której te ruiny były obudowane szklaną konstrukcją centrum konferencyjno-hotelowego. Wymyślił, jak zrobić, by ten zamek zaczął żyć, mimo że nie zostałby odbudowany. Wiedziałem, że potrzeba na to niebywale grubej kasy. Ale Bartek nie bał się myśleć w tych kategoriach, nie chciał planu minimum, nie planował posiać jakichś roślinek między ruinami i postawić obok nich dwóch namiotów. Myślał na wielką skalę.
Wymyślał i robił rzeczy, które inni baliby się nawet wymyślać.
Podobnie było z Fundacją Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo. Realizował pomysły na skalę dziesiątków milionów, podjął współpracę z Microsoftem, który przekazał Fundacji oprogramowanie warte wielką kasę. Jak zaczął wymyślać, to się nie ograniczał. To było w nim niesamowite.
Jednocześnie, wymyślając bardzo duże rzeczy, nie miał w sobie zadęcia. Są ludzie, którzy wymyślają fajne projekty i są z nich tak dumni, że nikt nie jest w stanie tej dumy znieść. U niego wizjonerstwo było zwyczajne w formie, proste – ot, wymyślił kolejną niesamowitą rzecz. Nie nadymał się.
Potrafił się gorączkować, opierdzielić kogoś, był niecierpliwy, miał pretensje do ludzi, potrafił walnąć tak, że można się było tylko przewrócić od jego bezpośredniości. Chyba się nawet nie zastanawiał nad jej kosztami. Z drugiej strony to się przydawało w relacjach urzędniczych. Zachowywał się tak, jakby się nie przejmował, kto jest po drugiej stronie stołu. Czasem było to dolegliwe, gdy cię trafił, ale w kontaktach oficjalnych potrafił przełamywać konwencję i wchodzić na taki poziom bezpośredniości, który urzędników ministerialnych usadzał w fotelach.
Po jego śmierci jego dziewczyna napisała w notce, że Bartek wybrał się na wielkie wędkowanie. Wiesz co? Wydawało mi się, że taki facet nie jest w stanie usiedzieć nad wodą z wędką. A to była jego pasja.
Naprawdę zawsze potrafił mnie zaskoczyć.
„Nigdy nie myślał o sobie”
Agnieszka Deja
Bardzo trudno mówić o Bartku w czasie przeszłym… Pracowałam z nim w zarządzie Federacji Mazowia i zapamiętałam go jako odważnego, pewnego siebie człowieka, który zawsze miał swoje zdanie, często w poprzek. Zawsze tego zdania bronił. Był bardzo wyrazisty. Miał masę pomysłów, niezwykle odważnych, związanych ze skokiem na naprawdę głęboką wodę. Bywał przy obronie swojego zdania kłótliwy, przez co mógł być różnie odbierany, ale myślę, że nikt nigdy nie miał wątpliwości, że w tym, co robi, jest bardzo szczery i ma same dobre intencje.
Informacja o jego śmierci nas zszokowała, ale wieść o tym, jak zginął, chyba nas nie zaskoczyła. Był naprawdę odważny. Taki to był człowiek – odważny, dzielny, uczynny, niemyślący w żadnej sytuacji o sobie.
Mógł jeszcze tyle zrobić, tyle miał planów. Nie tak to miało być. Nie tak.
„Warto było go kochać takim, jakim był”
Agnieszka Żychalak, związana wcześniej z Fundacją Aktywizacja i Fundacją TUS, obecnie prowadzi Fundację Pracownia Kompetencji w Legionowie
Gdy razem pracowaliśmy w Fundacji Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo, byliśmy piękni i młodzi. Co więcej, współtworzyliśmy trójkę młodych osób w tej Fundacji, która naciskała na zmiany, na przekształcenie jej w organizację działającą cały dzień, otwartą od rana do wieczora, rozszerzającą swoje działania. Gdy pracowaliśmy koncepcyjnie, musieliśmy czasem sprowadzać Bartka z chmur. Myślał innymi kategoriami niż wszyscy – w poprzek, wzdłuż, na ukos… I niezwykle szeroko. Gdy sama byłam przyzwyczajona do budżetów rzędu 200 tysięcy, on myślał o 40 milionach.
Bo chciał zbawiać całą Polskę, a nie kilkanaście osób. I umiał to zrealizować.
Miał wielką łatwość w nawiązywaniu kontaktów i przekazywaniu swoich koncepcji – również ludziom z innych środowisk, na przykład biznesowych. Na naszych oczach w ciągu kilkunastu lat przeszedł niesamowitą drogę – z chłopaczka, który zmagał się z różnymi problemami, związanymi także z niełatwym dzieciństwem, wyrósł na menadżera dużej organizacji z licznymi kontaktami choćby w Microsofcie. Wszędzie potrafił wejść, przedstawić swoją koncepcję i zapalić biznes do działań społecznych. I nie bazował na litości czy błaganiu – szedł do wielkich firm jako partner, pokazywał im korzyści, negocjował. Tak był w efekcie traktowany – jak partner. Bardzo mi to imponowało.
Zawsze patrzył w przód. Zanim udało nam się zmienić nazwę Fundacji na Fundacja Aktywizacja, już miał zarezerwowaną domenę w Internecie, żeby od razu móc postawić nową stronę.
Prywatnie był trudny, ale trzeba było go pokochać takim, jaki jest, bo było warto. Był impulsywny, nerwowy, głośny. Mocno się ścieraliśmy, ale do czasu – kiedy ludzie lepiej się poznają, potrafią pewne rzeczy i docenić, i wybaczyć. Bartek wiedział, czego może się spodziewać z mojej strony, a ja wiedziałam, czego oczekiwać od niego. Nieraz, gdy szliśmy na spotkanie, umawialiśmy się nawet, że kiedy się zapędzi za bardzo, mam go kopać. Kopałam go więc pod stołem, a on potrafił – zapomniawszy o naszych ustaleniach – mówić, że mam go nie kopać, bo chce dokończyć zdanie.
Lubił jeść i pichcić. Po przeniesieniu się na łono natury chciał prowadzić warsztaty kulinarne. Pasjonował się kulturą. Jak się do czegoś zapalił, nie było zmiłuj. Kupił sobie zamek – cały on. Zadzwonił do mnie i mówi, że kupił zamek. Myślałam, że do drzwi lub błyskawiczny. A on kupił prawdziwy zamek. Też bym chciała, ale nigdy się na to nie odważę. On się nie bał.
Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Nie było pomysłów, które by odrzucał w fazie koncepcyjnej. Każdy trzeba było przynajmniej spróbować ruszyć.
Jestem głucha – na jedno ucho nie słyszę, na drugim mam aparat słuchowy. Bartek też miał swoje problemy zdrowotne, ale potrafił mieć do nich dystans. Miał momenty zacięcia, po piętnastu minutach mojej wypowiedzi potrafił powiedzieć: „sorry, nie słuchałem cię, możesz powtórzyć?”, czasem różne komunikaty docierały do niego później, nie był w stanie pracować całą noc, bo organizm w pewnym momencie mówił mu „dobranoc”. Musieliśmy się dotrzeć, ale z korzyścią dla wszystkich. Warto było go kochać takim, jaki jest.
Zawsze będę wspominać jego uśmiech. Śmiał się całą twarzą. Jego uśmiech zawsze był szczery i prawdziwy. Zwłaszcza gdy śmiał się z siebie.
„Odszedł tak, jak żył”
Zbigniew Wejcman
Gdybym miał określić Bartka jednym słowem, powiedziałbym, że był mocny. Był mocny w tworzeniu nowych idei, we wprowadzaniu ich w życie, w poszukiwaniu sojuszników i partnerów do innowacyjnych przedsięwzięć. Robiło na mnie wrażenie, jak pokonywał przeszkody. Nie godził się na bariery i ograniczenia, chciał zmieniać świat tak, by je niwelować, by walczyć z wykluczeniem cyfrowym czy z wykluczeniem osób z niepełnosprawnościami. Nie akceptował przeszkód.
Jako dyskutant, z którym można było się nie zgadzać, był otwarty na wysłuchanie innych głosów i dochodzenie do konsensu. Przy całej sile wewnętrznej, miał w sobie szacunek dla innych głosów i opinii. Bardzo się to przydawało w Federacji Mazowia, w której mamy bardzo zróżnicowanych członków.
Odszedł tak, jak żył. Podjął decyzję i przy niej trwał. Nie wycofał się w trudnej sytuacji, tylko podjął ogromne ryzyko w szlachetnej sprawie ratowania ludzkiego życia. Myślę, że gdyby wiedział, że może nie wyjść z tego pożaru, wybrałby tak samo. Żył tym, w co wierzył, udowadniał wierność swoim wartościom w działaniu. Owszem, lubił planować i poszukiwać nowych rozwiązań, ale kiedy pojawiało się wyzwanie, to zawsze je podejmował.
Również na końcu stanął przed wyzwaniem. I trzeba było mu sprostać.